środa, 5 sierpnia 2015

Bóg jest Miłością


Rwanda. Tak długo czekałam na spotkanie z tym maleńkim krajem, zastanawiając się jakie to będzie spotkanie. Czy będę patrzyła oczami Reveniera, czy oczami generała Romea Dallaire'a, czy też oczami reżyserów filmów o ludobójstwie. A może z perspektywy spotkania z Maryją - Matką Słowa. Szczerze powiedziawszy, coś ciągle przywoływało mnie tutaj, jednocześnie napawając lękiem czy będę umiała bez oceniania patrzeć na Rwandyjczyków, czy jestem gotowa by być tu, w miejscu o którym tyle czytałam, czy poznawałam przez filmy. I jestem tu.

 Rwanda powitała nas zimnem, deszczem i wiatrem. Pierwsze wrażenia więc inne od wyobrażeń. Tuż za granicą, poszukiwania noclegu, kantoru, jedzenia. Ot codzienny pielgrzymi chleb. Czy myślę o swoich obawach?? Nie, jestem zbyt padnięta... Rano ruszamy dalej. I choć pogoda raczej mało afrykańska, jedno się zgadza, Rwanda- kraj tysiąca wzgórz... Jest pięknie. Spotkania z ludźmi. Dorośli, dzieci. Spotkania różne, jedni uśmiechnięci witają Muzungu. Inni pytają o pieniądze. Widzimy różnice pomiędzy Ugandą a Rwandą. Przede wszystkim jest czysto, nie ma żadnych śmieci. Wow, da się nawet tutaj. Pewnie, wiemy już, że to w taki a nie inny sposób prowadzona polityka, ale skutek fenomenalny- po górze śmieci wszędzie gdzie się da w Ugandzie, tu jest bezśmieciowo! Ale brak też wszechobecnych tam sklepików. Tu ich nie widać, okazuje się, że jak już są to dyskretne, z uchylonymi drzwiami, gdzie trzeba po prostu wypatrzeć czy da się kupić picie czy też nie. Wkrótce jednak okazuje się że nie jest to, aż takie skomplikowane. Wystarczy przy pierwszym domku dopytać o picie, i o ile nie jest to sklepik, to mieszkańcy chętnie wskażą, gdzie zapasy można uzupełnić.

Idziemy, ciągle naprzód rozdając obrazki, mówiąc o pielgrzymce. Czasami przebiega myśl, gdzie WTEDY był spotkamy człowiek, kto jest jego sąsiadem, jak on żyje, co myśli... Ale te myśli szybko uciekają, bo trzeba iść dalej...  Drugiego dnia mijamy tablicę wskazujacą drogę do miejsca upamiętniającego ludobójstwo. Małe miasteczko, ładne murowane domy obok lepianek. Jest niedziela, więc troszkę mniejszy ruch. Ale ludzie się przemieszczają, stoją z sąsiadami, mijamy pary zakochanych trzymających sie za ręce (pierwszy raz, w Ugandzie ludzie nie pokazywali takiej zażyłości publicznie ), ktoś spieszy do kościoła czy na spotkanie modlitewne, z Biblią pod pachą. Normalne życie... I znowu myśl, to tak się da?? Ale idziemy dalej, bo droga daleka a coraz późniejsza pora.

Docieramy do Kigali. Nocujemy u Pallotynów, pomaga nam brat Zdzisław, który jest tutaj 30 lat. Jest też ekipa filmowa kręcąca film, kolejny o ludobójstwie. Za naszym domkiem leżą materiały potrzebne do filmu, m.in. manekiny, które wyglądają jak prawdziwe ciała, zmasakrowane, zakrwawione, zakurzone tym wszechobecnym czerwonym pyłem. Ekipa się już zbiera, więc na szczęście, rekwizyty też znikają.
 Dwa dni wypoczynku, pranie, placki ziemniaczane, rozmowy. I ciągły nie ten czas by zapytać, jak to było....Ale tematy same wychodzą. Jedziemy do Hotelu Rwanda. Mijamy kościół Świętej Rodziny. Historia żyje... I w końcu po dwóch dniach docierają słowa, które pierwszego wieczoru przed Eucharystią, powiedział inny Polak, o. Zdzisław. W tej kaplicy spalili kilkanaście osób... Tych, którzy u Boga szukali schronienia przed oprawcami... Tych, których Bóg, przyjął do niebieskiej ojczyzny... Dwa dni, by przyjąć prawdę, nie oceniać. By nie zrozumieć, bo się nie da...Dwa dni by, przed obliczem Boga, który jest Miłością, paść na kolana i trwać....












1 komentarz: